Cóż, ponoć wszystko się kiedyś zmienia. Wydaje mi się, że ja wciąż jestem taki sam, że stoję w miejscu. Chociaż lepiej stać w miejscu niz sie cofać, prawda?
Dziękuje Wam za wszystko. Take care.
Miłego czytania ~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Co Ty tu w
ogóle robisz?!
Ciemnowłosy
gość uśmiechnął się wesoło i podbiegł do Chandu. Chciał się przywitać, ale
trzymający mnie za ramię chłopak gwałtownie zrobił krok w tył, ciągnąc mnie za
sobą.
- Ał! Nie
zapominaj, że wszystko mnie boli!
Musiałem
dopomnieć się o trochę uwagi ze strony własnego chłopaka, który wpatrzony był
teraz w obcego. Swoją drogą, ten chłopak, na którego widok Chandu tak się
wściekł, wyglądał bardzo sympatycznie. Ładnie ułożona, czarna grzywka. Czarne
rurki, czarny podkoszulek z dekoltem w serek, czarna kurtka. Aj, dużo czarnego.
Jednak całość prezentowała się dość dobrze, przez co chłopak naprawdę mi się
spodobał.
- Przepraszam
Hongie, zapomniałem.
Chandu
przytrzymał mnie delikatniej, a później znów spojrzał na tego kolesia.
- Wynoś się
stąd. Nie chcę z Tobą gadać.
- Wyluzuj
stary, nie przyszedłem tu do Ciebie.
Gość był
zdecydowanie zbyt pewny siebie, ale jakoś pasowało to do jego wyglądu.
Przyglądałem mu się dokładnie, a on z uśmieszkiem puścił do mnie oczko. Co on
sobie wyobraża?
- Nawet nie
wiedziałem, że Cię tu spotkam. Choć to miła niespodzianka, zważając na to, jak
śliczny jest Twój kolega.
Boże, co to za
typ. Sam podparłem się o krzesło, a
Chandu zrobił kilka kroków w kierunku tego gbura, żeby wyjaśnić mu czyim jestem
chłopakiem. Chwycił przybysza za
koszulkę i przyciągnął bliżej siebie.
- Posłuchaj.
Junhong jest mój, trzymaj się od niego z daleka.
- Piękne imię,
pasuje Ci.
Koleś nie
patrzył na trzymającego go Chandu , ponieważ za bardzo skupiał się na wysyłaniu
mi bezczelnych uśmieszków. Mój chłopak potrząsnął mocnej ciemnowłosym.
- Jeszcze jedno
słowo i…
- Co tu się
dzieje?
Z zaplecza
właśnie wyszedł tata Chandu, pan Park.
- Dzień dobry.
Ukłoniłem się
grzecznie, wciąż trzymając się za bolącą nerkę.
- Nic, tato.
Chandu puścił
koszulkę chłopaka i stanął zaraz obok mnie.
- Tato? To Twój
ojciec?
Ten fakt
wyraźnie rozbawił naszego gościa. Zaśmiał się głośno, jakby ta sytuacja
potrzebowała ironicznego śmiechu w tle.
- Pan do mnie?
Tata Chandu
potrafi byś surowy, ale ogólnie jest w porządku. Akceptował nasz związek i to
było najważniejsze. Irytujący chłopak
opanował śmiech i odezwał się dziwnie normalnym głosem.
- Tak. Nazywam
się Han Yongnam, przyszedłem w sprawie pracy.
- W takim razie
proszę za mną.
Pan Park
odwrócił się i ruszył w stronę swojego gabinetu.
- Tato! Nie
możesz go tu zatrudnić!
Chandu krzyknął
trochę rozpaczliwie, raniąc moje uszy.
- Ja decyduje o
tym, kto tu pracuje.
Tak,
zdecydowanie potrafi być surowy. Powiedział to bez obrotu w naszą stronę, a
Yongnam poszedł za nim.
- Mam nadzieję,
że będziemy się częściej widywać, słoneczko.
Kolejny uśmiech
skierowany do mnie. Zanim Chandu zdążył
coś odpowiedzieć, jego ojciec i Yongnam zniknęli za drzwiami gabinetu. Chłopak był wyraźnie rozgoryczony, zaciskał
pięści.
- O co chodzi z
tym Yongnamem?
- Nie wymawiaj
jego imienia!
Chandu krzyknął
na mnie wściekle. Potarł mocno skronie i oczy, starając się uspokoić.
- Przepraszam.
Mieliśmy iść na górę, chodź.
Objął mnie
ramieniem, ale czułem, że wciąż jest
zdenerwowany. Schodami obok gabinetu jego ojca weszliśmy do części
mieszkalnej.
- Nigdy o nim
nie wspominałeś. Kto to?
Chciałem się
dowiedzieć, czemu widok tego Yongnama tak zdenerwował Chandu. Trzeba przyznać,
koleś był skończonym idiotą, ale wydaje mi się, że nie tylko dlatego tak się
nie lubili.
- Nikt.
Zapomnij. Miejmy nadzieję, że nie dostanie tu pracy i nie będziemy musieli go
więcej oglądać.
Przestałem
naciskać, nie chcąc denerwować chłopaka jeszcze bardziej. Musi mieć jakiś
powód, skoro nie chce powiedzieć. Trudno, nie muszę wiedzieć wszystkiego.
- Usiądź u
mnie, zaraz się umyjesz i pojedziemy do lekarza.
Chandu wydawał
się wyraźnie spokojniejszy. Uśmiechnął się do mnie i poszedł do kuchni, pewnie
zrobić herbaty. Sam wszedłem do pokoju, gdzie było posprzątane jak zawsze.
Chciałbym tez tak mieć. Niestety jestem zbyt leniwy, żeby na bieżąco utrzymywać
porządek. Ostrożnie usiadłem na łóżku, odchylając głowę do tyłu i opierając ją
o niebieską ścianę. Ciemnogranatowe ściany ładnie współgrały z białymi meblami
i dodatkami. Ten pokój po prostu nie mógłby być zaśmiecony. Zawsze panuje tu
harmonia. Dlatego lubiłem tu spać. W nocy świecący księżyc wdzierał się przez
okno dachowe, zostawiając na ciemnych ścianach jasne poświaty. A do tego Chandu
leżący obok. Uśmiechnąłem się, na chwilę zapominając o bolącym ciele.
- Napij się.
Chandu wszedł
do pokoju, podał mi kubek z herbata i usiadł obok mnie. Chwyciłem za gorący
kubek, prostując się, żeby nie wylać. Chandu wziął jedną z wilgotnych chusteczek
leżących na biurku i potarł moje czoło,
odgarniając mi grzywkę.
- Bardzo Cię
boli?
Zmrużyłem oczy,
odkładając kubek na stolik stojący przy łóżku. Chłopak przysunął się bliżej i
objął mnie znowu, tym razem czulej. Ochłonął już po tej akcji na dole. Wytarł
mi dokładnie twarz, kilka razy specjalnie zahaczając o mój nos. Wziął kolejną
chusteczkę i mocno potarł mi nią usta, aż poczułem gorzki smak środka
odkażającego.
- Fuuu,
przestań!
Obaj zaczęliśmy
się śmiać, a ja starałem się delikatnie odepchnąć rękę chłopaka od moich warg.
- Ej, nie
możesz być taki brudny.
Chandu rzucił
chusteczkę gdzieś na biurko i popatrzył mi prosto w oczy. Przysunął swoją twarz
bliżej mojej i delikatnie polizał językiem moje wargi. Przeszedł mnie przyjemny
dreszcz, a Chandu tylko zaśmiał się pod nosem, czując smak odkażacza. Położył
rękę na moim udzie i znów polizał moje usta, tym razem od razu przykładając do
nich swoje. Nachylił się w moim kierunku, a moje obolałe ciało znów o sobie
przypomniało.
- Au..
Jęknąłem,
gryząc przez przypadek Chandu w dolną wargę. Odsunął się i otarł kropelkę krwi
ze swoich ust.
- Przepraszam.
Poczułem się
zażenowany, więc odwróciłem wzrok.
- Nic się
przecież nie stało. Zapomniałem, że mieliśmy jechać do lekarza. Wstawaj.
Poczochrał mi
wcześniej ułożoną grzywkę i poszedł do kuchni po kluczyki do samochodu.
- Wiesz,
właściwie nie musimy jechać. Już mi lepiej, poleżę chwilkę i wszystko mi przejdzie.
Nie chciało mi
się ruszać, wolałbym zostać na mięciutkim łóżku i całować się z chłopakiem. Uśmiechnąłem
się przekonywująco, ale to chyba już nie działało na Chandu.
- Nie dyskutuj.
Brązowowłosy
wystawił mi język i pomógł zejść po schodach na dół. W kawiarni wciąż było pełno ludzi, ale na
szczęście nie spotkaliśmy tego Yongnama. Nie było go. Wsiedliśmy do stojącego
przed budynkiem samochodu, zajmując przednie siedzenia. Grzecznie zapiąłem
pasy, a Chandu włożył kluczyk do stacyjki i poprawił lusterka. Prawo jazdy
zrobił całkiem niedawno, ale był dobrym kierowcą. Za kółkiem czuł się pewnie,
co dało się odczuć, gdy prowadził. Ruszyliśmy w stronę szpitala, oddalonego o
jakieś 15 km.
- Chandu? Nie
denerwuj się tak więcej, proszę.
Zacząłem, nie
wspominając już o ciemnowłosym ignorancie.
- Przepraszam.
Po prostu ta sytuacja mnie zaskoczyła. Nie będę już taki, obiecuje.
Chandu
popatrzył na mnie i uśmiechnął się powoli. Nie lubiłem, kiedy robił się zły.
Trochę mnie wtedy przerażał. Kiedy był zdenerwowany, potrafił krzyczeć bardzo
głośno, czego mogłem doświadczyć podczas wielu naszych kłótni. Po kilku
minutach dojechaliśmy do miejskiego szpitala, gdzie ktoś miał sprawdzić, czy
wszystko ze mną w porządku. Chandu zaparkował i położył rękę na oparciu mojego
fotela.
- Junhong,
naprawdę Cię kocham. Wracaj szybko, poczekam tutaj.
Nachyliłem się
w jego stronę, a chłopak pocałował mnie w czoło. Wysiadłem z samochodu już
prawie nie odczuwając bólu. Chyba nie zrobili mi aż takiej krzywdy jak się
wydawało. Wszedłem na izbę przyjęć, gdzie pełno było biegających
funkcjonariuszy. Jakaś sympatyczna pielęgniarka założyła mi na lewą rękę
temblak i kazała poczekać kilka minut na przyjęcie. Oczywiście nie obyło się
bez pogadanki o mojej nieodpowiedzialności.
- Powinien pan
od razu tu przyjechać. Jeśli ma pan jakiś poważny uraz, może być naprawdę
nieciekawie.
Z surową miną
kobieta poszła w stronę gabinetu lekarskiego. Czekając na swoją kolej,
siedziałem na niewygodnym krześle i myślałem o Yongnamie. Moja niezaspokojona
ciekawość była wręcz męcząca. Nie dawała mi spokoju. Nie chciałem znów o tym
mówić, bo Chandu by się wkurzył. Sam mógłbym spytać tego Yongnama, ale jest
skończonym idiotą i rozmowa z nim to nie najlepszy pomysł.
- Następny.
Usłyszałem zza
rogu i poszedłem w stronę gabinetu.
***
Wyszedłem ze
szpitala i skręciłem lekko w prawo, gdzie stał nasz samochód. Chandu opierał
się o maskę pojazdu, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Świeciło słońce, więc
lekko mrużył oczy, ale to nie odejmowało mu uroku. Piękny jak zawsze. Podszedłem
bliżej samochodu, trzymając jedną rękę we wcześniej założonym temblaku.
- Co masz z
ręką?
Głos mu trochę
zadrżał, ale chciał dać po sobie poznać zdenerwowania.
- Nic
poważnego, ale muszę ją trzymać nieruchomo przez kilka dni. Po drodze do domu
możemy jeszcze wstąpić do apteki? Muszę kupić kilka tabletek.
Chandu otworzył
mi drzwi do samochodu z uśmiechem.
- Pewnie, żaden
problem.
Pojechaliśmy
prosto do apteki, gdzie wykupiłem przepisane przez lekarza leki przeciwbólowe.
Przez następne kilka dni mogę odczuwać ból przy poruszaniu się, więc raczej
leki się przydadzą. Kiedy dojechaliśmy do mojego domu, było już późno.
Wydarzenia dzisiejszego dnia sprawiły, że szybko stał się przeszłością. Tyle
się działo, ale nie było źle. Oprócz tego, że mnie pobili, a Chandu wkurzył się
za sprawą jakiegoś podejrzanego typa. Mój chłopak zatrzymał samochód tuż pod
moją bramka i chyba czekał, aż coś powiem.
- Chodź ze mną
do środka.
- Właśnie
miałem zamiar Cię odprowadzić.
Wyszliśmy z
samochodu, a Chandu cały czas mnie obejmował i pomagał mi iść. A przecież nogi
mam zdrowe, to ręka mnie boli. To i tak miło z jego strony. Moich rodziców nie
było w domu, więc na szczęście nie musiałem im tłumaczyć całej sytuacji.
Przynajmniej na razie. Chandu zrobił herbatę, a ja rozłożyłem na kuchennym
stole tabletki i od razu podpisałem, które mogę ile razy zażywać. Wolałbym się
nie pomylić.
- Gdzie Twoi
rodzice?
- Nie wiem,
chyba jeszcze nie wrócili z pracy.
Nie byli
pracoholikami, ale musieli dużo czasu poświęcać prowadzonej przez nich firmie.
- Słuchaj, co
im powiesz jak Cię zobaczą?
Chandu postawił
przede mną kubek z parującym naparem z liści i, siadając naprzeciwko, spojrzał
na mnie podejrzliwie.
- Prawdę. Że
mnie pobili.
- Serio,
Hongie? Przecież będą chcieli wiedzieć, kto to zrobił, pójdą z tym do szkoły,
na policję…
To brzmiało
nawet logicznie. Może lepiej nie robić z tego takiej afery? W końcu to było
tylko jakieś głupie nieporozumienie.
- To może nie
zauważą.
- Z pewnością.
Masz pełno siniaków, podbite oko, usztywnioną rękę i musisz brać leki
przeciwbólowe.
Czy on zawsze
musi być taki cyniczny?
- Siniaki to
nie problem. Z cudami kosmetycznymi mamy raz-dwa się ich pozbędę. Gorzej będzie
z ręką, ale może też się uda. Po prostu nie będę nosił temblaka przy nich,
tylko poza domem. Albo w swoim pokoju, wiesz, że rzadko tam wchodzą.
Wziąłem łyk
herbaty, a Chandu popatrzył na mnie jakby z politowaniem.
- Zobaczysz,
uda się.
Wystawiłem mu
język i wstałem od stołu, wkładając kubek do zmywarki.
- To idziemy na
górę? Zostawiłem rano bałagan, ale szybko to ogarnę i…
- Właściwie to
powonieniem się już zbierać, późno jest.
Chandu wstał i
podszedł bliżej, żeby się pożegnać.
- Oj nie,
zostań jeszcze, nie masz nic lepszego do roboty. A ja jestem poobijany i
potrzebuje kogoś, kto się mną zajmie.
Zrobiłem minę
słodkiego szczeniacza i liczyłem, że Chandu zgodzi się zostać jeszcze chwilkę.
- Ehh, no
dobra. Ale nie zostaje na noc.
Stanowczo
musiał zaznaczyć, że będę musiał spać dziś sam. Cały Chandu.
- To może mi
coś zagrasz?
Wesołym krokiem
przeszedłem do salonu, gdzie w rogu stało elektryczne pianino. Usiadłem na
kanapie, ostrożnie układając sobie rękę na poduszce. Uwielbiałem słuchać go jak
grał. Lata szkoły muzycznej naprawdę się opłacały. Chandu podszedł do
instrumentu, podniósł klapę i delikatnie wydobył z pianina pierwsze dźwięki.
Całymi godzinami mógłbym tak siedzieć, rozkoszując się każdym granym prze niego
utworem. Nie wyglądał na takiego artystę, ale kiedy grał, zmieniał się
zupełnie. Jego dłonie tak lekko dotykały klawiszy, jakby chciał je tylko
musnąć. Położyłem głowę na oparciu kanapy. Każda nuta otulała moje już mniej
bolące ciało. Chandu i jego muzyka to dla mnie najlepsze ukojenie. Wszystkie
dźwięki wydobywające się z instrumentu przenosiły do mnie cząstkę chłopaka,
który zajmował pierwsze miejsce w moim sercu. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie.
Niestety Chandu nieoczekiwanie przerwał grę, chwytając się za kieszeń w której
wibrował telefon. Musiałem odłożyć dalsze rozkoszowanie się grą Chandu na
później, ponieważ chłopak odebrał telefon i szybko tego pożałował.
- Słuchaj,
chciałem Ci tylko przekazać, że naprawdę się cieszę. Twój tata bez problemu
mnie przyjął, więc będziemy się częściej widywać. Cała nasza trójka. Choć
oczywiście Ty będziesz zbędny, haha.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzięki za czytanie.
Hwaiting ~