wtorek, 25 marca 2014

Fluttering Whisper / rodział II /

Taak, drugi rozdział....to jakaś maskara >.< przepraszam Was, ale sam się nudziłem jak to pisałem. NIe lubię zostawiać spraw niedokończonych, więc doprowadzę to opowiadanie jak najszybciej do końca. Przynajmniej sie postaram.
Cóż, ponoć wszystko się kiedyś zmienia. Wydaje mi się, że ja wciąż jestem taki sam, że stoję w miejscu. Chociaż lepiej stać w miejscu niz sie cofać, prawda?
Dziękuje Wam za wszystko. Take care.
Miłego czytania ~



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Co Ty tu w ogóle robisz?!
Ciemnowłosy gość uśmiechnął się wesoło i podbiegł do Chandu. Chciał się przywitać, ale trzymający mnie za ramię chłopak gwałtownie zrobił krok w tył, ciągnąc mnie za sobą.
- Ał! Nie zapominaj, że wszystko mnie boli!
Musiałem dopomnieć się o trochę uwagi ze strony własnego chłopaka, który wpatrzony był teraz w obcego. Swoją drogą, ten chłopak, na którego widok Chandu tak się wściekł, wyglądał bardzo sympatycznie. Ładnie ułożona, czarna grzywka. Czarne rurki, czarny podkoszulek z dekoltem w serek, czarna kurtka. Aj, dużo czarnego. Jednak całość prezentowała się dość dobrze, przez co chłopak naprawdę mi się spodobał.
- Przepraszam Hongie, zapomniałem.
Chandu przytrzymał mnie delikatniej, a później znów spojrzał na tego kolesia.
- Wynoś się stąd. Nie chcę z Tobą gadać.
- Wyluzuj stary, nie przyszedłem tu do Ciebie.
Gość był zdecydowanie zbyt pewny siebie, ale jakoś pasowało to do jego wyglądu. Przyglądałem mu się dokładnie, a on z uśmieszkiem puścił do mnie oczko. Co on sobie wyobraża?
- Nawet nie wiedziałem, że Cię tu spotkam. Choć to miła niespodzianka, zważając na to, jak śliczny jest Twój kolega.
Boże, co to za typ.  Sam podparłem się o krzesło, a Chandu zrobił kilka kroków w kierunku tego gbura, żeby wyjaśnić mu czyim jestem chłopakiem.  Chwycił przybysza za koszulkę i przyciągnął bliżej siebie.
- Posłuchaj. Junhong jest mój, trzymaj się od niego z daleka.
- Piękne imię, pasuje Ci.
Koleś nie patrzył na trzymającego go Chandu , ponieważ za bardzo skupiał się na wysyłaniu mi bezczelnych uśmieszków. Mój chłopak potrząsnął mocnej ciemnowłosym.
- Jeszcze jedno słowo i…
- Co tu się dzieje?
Z zaplecza właśnie wyszedł tata Chandu, pan Park.
- Dzień dobry.
Ukłoniłem się grzecznie, wciąż trzymając się za bolącą nerkę.
- Nic, tato.
Chandu puścił koszulkę chłopaka i stanął zaraz obok mnie.
- Tato? To Twój ojciec?
Ten fakt wyraźnie rozbawił naszego gościa. Zaśmiał się głośno, jakby ta sytuacja potrzebowała ironicznego śmiechu w tle.
- Pan do mnie?
Tata Chandu potrafi byś surowy, ale ogólnie jest w porządku. Akceptował nasz związek i to było najważniejsze.  Irytujący chłopak opanował śmiech i odezwał się dziwnie normalnym głosem.
- Tak. Nazywam się Han Yongnam, przyszedłem w sprawie pracy.
- W takim razie proszę za mną.
Pan Park odwrócił się i ruszył w stronę swojego gabinetu.
- Tato! Nie możesz go tu zatrudnić!
Chandu krzyknął trochę rozpaczliwie, raniąc moje uszy.
- Ja decyduje o tym, kto tu pracuje.
Tak, zdecydowanie potrafi być surowy. Powiedział to bez obrotu w naszą stronę, a Yongnam poszedł za nim.
- Mam nadzieję, że będziemy się częściej widywać, słoneczko.
Kolejny uśmiech skierowany do mnie.  Zanim Chandu zdążył coś odpowiedzieć, jego ojciec i Yongnam zniknęli za drzwiami gabinetu.  Chłopak był wyraźnie rozgoryczony, zaciskał pięści.
- O co chodzi z tym Yongnamem?
- Nie wymawiaj jego imienia!
Chandu krzyknął na mnie wściekle. Potarł mocno skronie i oczy, starając się uspokoić.
- Przepraszam. Mieliśmy iść na górę, chodź.
Objął mnie ramieniem, ale czułem, że wciąż jest  zdenerwowany. Schodami obok gabinetu jego ojca weszliśmy do części mieszkalnej.
- Nigdy o nim nie wspominałeś. Kto to?
Chciałem się dowiedzieć, czemu widok tego Yongnama tak zdenerwował Chandu. Trzeba przyznać, koleś był skończonym idiotą, ale wydaje mi się, że nie tylko dlatego tak się nie lubili. 
- Nikt. Zapomnij. Miejmy nadzieję, że nie dostanie tu pracy i nie będziemy musieli go więcej oglądać.
Przestałem naciskać, nie chcąc denerwować chłopaka jeszcze bardziej. Musi mieć jakiś powód, skoro nie chce powiedzieć. Trudno, nie muszę wiedzieć wszystkiego.
- Usiądź u mnie, zaraz się umyjesz i pojedziemy do lekarza.
Chandu wydawał się wyraźnie spokojniejszy. Uśmiechnął się do mnie i poszedł do kuchni, pewnie zrobić herbaty. Sam wszedłem do pokoju, gdzie było posprzątane jak zawsze. Chciałbym tez tak mieć. Niestety jestem zbyt leniwy, żeby na bieżąco utrzymywać porządek. Ostrożnie usiadłem na łóżku, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o niebieską ścianę. Ciemnogranatowe ściany ładnie współgrały z białymi meblami i dodatkami. Ten pokój po prostu nie mógłby być zaśmiecony. Zawsze panuje tu harmonia. Dlatego lubiłem tu spać. W nocy świecący księżyc wdzierał się przez okno dachowe, zostawiając na ciemnych ścianach jasne poświaty. A do tego Chandu leżący obok. Uśmiechnąłem się, na chwilę zapominając o bolącym ciele.
- Napij się.
Chandu wszedł do pokoju, podał mi kubek z herbata i usiadł obok mnie. Chwyciłem za gorący kubek, prostując się, żeby nie wylać. Chandu wziął jedną z wilgotnych chusteczek leżących na biurku i potarł  moje czoło, odgarniając mi grzywkę.
- Bardzo Cię boli?
Zmrużyłem oczy, odkładając kubek na stolik stojący przy łóżku. Chłopak przysunął się bliżej i objął mnie znowu, tym razem czulej. Ochłonął już po tej akcji na dole. Wytarł mi dokładnie twarz, kilka razy specjalnie zahaczając o mój nos. Wziął kolejną chusteczkę i mocno potarł mi nią usta, aż poczułem gorzki smak środka odkażającego.
- Fuuu, przestań!
Obaj zaczęliśmy się śmiać, a ja starałem się delikatnie odepchnąć rękę chłopaka od moich warg.
- Ej, nie możesz być taki brudny.
Chandu rzucił chusteczkę gdzieś na biurko i popatrzył mi prosto w oczy. Przysunął swoją twarz bliżej mojej i delikatnie polizał językiem moje wargi. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, a Chandu tylko zaśmiał się pod nosem, czując smak odkażacza. Położył rękę na moim udzie i znów polizał moje usta, tym razem od razu przykładając do nich swoje. Nachylił się w moim kierunku, a moje obolałe ciało znów o sobie przypomniało.
- Au..
Jęknąłem, gryząc przez przypadek Chandu w dolną wargę. Odsunął się i otarł kropelkę krwi ze swoich ust.
- Przepraszam.
Poczułem się zażenowany, więc odwróciłem wzrok.
- Nic się przecież nie stało. Zapomniałem, że mieliśmy jechać do lekarza. Wstawaj.
Poczochrał mi wcześniej ułożoną grzywkę i poszedł do kuchni po kluczyki do samochodu.
- Wiesz, właściwie nie musimy jechać. Już mi lepiej, poleżę chwilkę i wszystko mi  przejdzie.
Nie chciało mi się ruszać, wolałbym zostać na mięciutkim łóżku i całować się z chłopakiem. Uśmiechnąłem się przekonywująco, ale to chyba już nie działało na Chandu.
- Nie dyskutuj.
Brązowowłosy wystawił mi język i pomógł zejść po schodach na dół.  W kawiarni wciąż było pełno ludzi, ale na szczęście nie spotkaliśmy tego Yongnama. Nie było go. Wsiedliśmy do stojącego przed budynkiem samochodu, zajmując przednie siedzenia. Grzecznie zapiąłem pasy, a Chandu włożył kluczyk do stacyjki i poprawił lusterka. Prawo jazdy zrobił całkiem niedawno, ale był dobrym kierowcą. Za kółkiem czuł się pewnie, co dało się odczuć, gdy prowadził. Ruszyliśmy w stronę szpitala, oddalonego o jakieś 15 km.
- Chandu? Nie denerwuj się tak więcej, proszę.
Zacząłem, nie wspominając już o ciemnowłosym ignorancie.
- Przepraszam. Po prostu ta sytuacja mnie zaskoczyła. Nie będę już taki, obiecuje.
Chandu popatrzył na mnie i uśmiechnął się powoli. Nie lubiłem, kiedy robił się zły. Trochę mnie wtedy przerażał. Kiedy był zdenerwowany, potrafił krzyczeć bardzo głośno, czego mogłem doświadczyć podczas wielu naszych kłótni. Po kilku minutach dojechaliśmy do miejskiego szpitala, gdzie ktoś miał sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku. Chandu zaparkował i położył rękę na oparciu mojego fotela.
- Junhong, naprawdę Cię kocham. Wracaj szybko, poczekam tutaj.
Nachyliłem się w jego stronę, a chłopak pocałował mnie w czoło. Wysiadłem z samochodu już prawie nie odczuwając bólu. Chyba nie zrobili mi aż takiej krzywdy jak się wydawało. Wszedłem na izbę przyjęć, gdzie pełno było biegających funkcjonariuszy. Jakaś sympatyczna pielęgniarka założyła mi na lewą rękę temblak i kazała poczekać kilka minut na przyjęcie. Oczywiście nie obyło się bez pogadanki o mojej nieodpowiedzialności.
- Powinien pan od razu tu przyjechać. Jeśli ma pan jakiś poważny uraz, może być naprawdę nieciekawie.
Z surową miną kobieta poszła w stronę gabinetu lekarskiego. Czekając na swoją kolej, siedziałem na niewygodnym krześle i myślałem o Yongnamie. Moja niezaspokojona ciekawość była wręcz męcząca. Nie dawała mi spokoju. Nie chciałem znów o tym mówić, bo Chandu by się wkurzył. Sam mógłbym spytać tego Yongnama, ale jest skończonym idiotą i rozmowa z nim to nie najlepszy pomysł.
- Następny.
Usłyszałem zza rogu i poszedłem w stronę gabinetu.

***

Wyszedłem ze szpitala i skręciłem lekko w prawo, gdzie stał nasz samochód. Chandu opierał się o maskę pojazdu, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Świeciło słońce, więc lekko mrużył oczy, ale to nie odejmowało mu uroku. Piękny jak zawsze. Podszedłem bliżej samochodu, trzymając jedną rękę we wcześniej założonym temblaku.
- Co masz z ręką?
Głos mu trochę zadrżał, ale chciał dać po sobie poznać zdenerwowania.
- Nic poważnego, ale muszę ją trzymać nieruchomo przez kilka dni. Po drodze do domu możemy jeszcze wstąpić do apteki? Muszę kupić kilka tabletek.
Chandu otworzył mi drzwi do samochodu z uśmiechem.
- Pewnie, żaden problem.
Pojechaliśmy prosto do apteki, gdzie wykupiłem przepisane przez lekarza leki przeciwbólowe. Przez następne kilka dni mogę odczuwać ból przy poruszaniu się, więc raczej leki się przydadzą. Kiedy dojechaliśmy do mojego domu, było już późno. Wydarzenia dzisiejszego dnia sprawiły, że szybko stał się przeszłością. Tyle się działo, ale nie było źle. Oprócz tego, że mnie pobili, a Chandu wkurzył się za sprawą jakiegoś podejrzanego typa. Mój chłopak zatrzymał samochód tuż pod moją bramka i chyba czekał, aż coś powiem.
- Chodź ze mną do środka.
- Właśnie miałem zamiar Cię odprowadzić.
Wyszliśmy z samochodu, a Chandu cały czas mnie obejmował i pomagał mi iść. A przecież nogi mam zdrowe, to ręka mnie boli. To i tak miło z jego strony. Moich rodziców nie było w domu, więc na szczęście nie musiałem im tłumaczyć całej sytuacji. Przynajmniej na razie. Chandu zrobił herbatę, a ja rozłożyłem na kuchennym stole tabletki i od razu podpisałem, które mogę ile razy zażywać. Wolałbym się nie pomylić.
- Gdzie Twoi rodzice?
- Nie wiem, chyba jeszcze nie wrócili z pracy.
Nie byli pracoholikami, ale musieli dużo czasu poświęcać prowadzonej przez nich firmie.
- Słuchaj, co im powiesz jak Cię zobaczą?
Chandu postawił przede mną kubek z parującym naparem z liści i, siadając naprzeciwko, spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Prawdę. Że mnie pobili.
- Serio, Hongie? Przecież będą chcieli wiedzieć, kto to zrobił, pójdą z tym do szkoły, na policję…
To brzmiało nawet logicznie. Może lepiej nie robić z tego takiej afery? W końcu to było tylko jakieś głupie nieporozumienie.
- To może nie zauważą.
- Z pewnością. Masz pełno siniaków, podbite oko, usztywnioną rękę i musisz brać leki przeciwbólowe.
Czy on zawsze musi być taki cyniczny?
- Siniaki to nie problem. Z cudami kosmetycznymi mamy raz-dwa się ich pozbędę. Gorzej będzie z ręką, ale może też się uda. Po prostu nie będę nosił temblaka przy nich, tylko poza domem. Albo w swoim pokoju, wiesz, że rzadko tam wchodzą.
Wziąłem łyk herbaty, a Chandu popatrzył na mnie jakby z politowaniem.
- Zobaczysz, uda się.
Wystawiłem mu język i wstałem od stołu, wkładając kubek do zmywarki.
- To idziemy na górę? Zostawiłem rano bałagan, ale szybko to ogarnę i…
- Właściwie to powonieniem się już zbierać, późno jest. 
Chandu wstał i podszedł bliżej, żeby się pożegnać.
- Oj nie, zostań jeszcze, nie masz nic lepszego do roboty. A ja jestem poobijany i potrzebuje kogoś, kto się mną zajmie.
Zrobiłem minę słodkiego szczeniacza i liczyłem, że Chandu zgodzi się zostać jeszcze chwilkę.
- Ehh, no dobra. Ale nie zostaje na noc.
Stanowczo musiał zaznaczyć, że będę musiał spać dziś sam. Cały Chandu.
- To może mi coś zagrasz?
Wesołym krokiem przeszedłem do salonu, gdzie w rogu stało elektryczne pianino. Usiadłem na kanapie, ostrożnie układając sobie rękę na poduszce. Uwielbiałem słuchać go jak grał. Lata szkoły muzycznej naprawdę się opłacały. Chandu podszedł do instrumentu, podniósł klapę i delikatnie wydobył z pianina pierwsze dźwięki. Całymi godzinami mógłbym tak siedzieć, rozkoszując się każdym granym prze niego utworem. Nie wyglądał na takiego artystę, ale kiedy grał, zmieniał się zupełnie. Jego dłonie tak lekko dotykały klawiszy, jakby chciał je tylko musnąć. Położyłem głowę na oparciu kanapy. Każda nuta otulała moje już mniej bolące ciało. Chandu i jego muzyka to dla mnie najlepsze ukojenie. Wszystkie dźwięki wydobywające się z instrumentu przenosiły do mnie cząstkę chłopaka, który zajmował pierwsze miejsce w moim sercu. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Niestety Chandu nieoczekiwanie przerwał grę, chwytając się za kieszeń w której wibrował telefon. Musiałem odłożyć dalsze rozkoszowanie się grą Chandu na później, ponieważ chłopak odebrał telefon i szybko tego pożałował.
- Słuchaj, chciałem Ci tylko przekazać, że naprawdę się cieszę. Twój tata bez problemu mnie przyjął, więc będziemy się częściej widywać. Cała nasza trójka. Choć oczywiście Ty będziesz zbędny, haha.






~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzięki za czytanie. 
Hwaiting ~